Śpiewnik/Laura i Filon/Tekst
Opis | Tekst |
Autor: Franciszek Karpiński (1741–1825)
Laura.
Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły,
I coś tam klaszcze za borem
Pewnie mnie czeka mój Filon miły,
Pod umówionym jaworem.
Nie będę sobie warkocz trefiła,
Tylko włos zwiążę splątany:
Bobym się jeszcze bardziej spóźniła,
A mój tam tęskni kochany.
Wezmę z koszykiem maliny moje,
I tę plecionkę różową;
Maliny będziem jedli oboje:
Wieniec mu włożę na głowę.
Prowadź mię teraz miłości śmiała;
Gdybyś mi skrzydła przypięła!
Żebym najprędzej bór przeleciała!
Potem Filona ścisnęła.
Oto już jawor... Niemasz miłego!
Widzę, że jestem zdradzona!
On z przywiązania żartuje mego!
Kocham zmiennika Filona.
Pewnie on teraz koło bogini,
Swej czarnobrewki Dorydy,
Rozrywkę sobie okrutną czyni,
Kosztem mej hańby i biedy.
Pewnie jej mówi: że obłądzona
Wdzieram się w drzewa i bory,
I... zamiast jego białego łona,
Ściskam nie czułe jawory.
Filonie! wtenczas... kiedym nie znała
Jeszcze miłości szalonej,
Pierwszy raz jam ją w twoich zdybała
Oczach i mowie pieszczonej.
Jakżem się mocno ubezpieczyła.
Że z tobą będę szczęśliwą!
A z tem się chytrze ukryć siliła,
Że bywa czasem fałszywą.
Słabą niewinność łatwo uwiodą!
Teraz, wracając do domu,
Nauczać będą moją przygodą,
Żeby nie wierzyć nikomu.
Ale któż zgadnie: przypadek jaki
Dotąd zatrzymał Filona?
Może on dla mnie zawsze jednaki,
Możem ja próżno strwożona?
Lepiej mu na tym naszym jaworze
Koszyk i wieniec zawieszę,
Jutro paść będzie trzodę przy borze,
Znajdzie!... jakże go pocieszę;
O nie! on zdrajca; on u Dorydy,
On może teraz bez miary,
Na sprosne z nią się wydał bezwstydy...
A ja mu daję ofiary...
Widziałam wczoraj, jak na nią mrugał:
Po tem coś cicho mówili:
Pewnie to dla niej ten kij wystrugał,
Co mu się wszyscy dziwili.
Jakżeby moją hańbę pomnożył,
Gdyby od Laury uwity
Wieniec na głowę Dorydy włożył,
Jako łup na mnie zdobyty?
Wianku różany, gdym cię splatała,
Krwiąm cię rąk moich skropiła:
Bom twe najmocniej węzły spajała,
I z robotąm się kwapiła.
Teraz bądź świadkiem mojej rozpaczy,
I razem naucz Filona:
Jako w kochaniu nic nie wybaczy
Prawdziwa miłość wzgardzona.
Tłukę o drzewo koszyk mój miły,
Rwę wieniec, którym splatała.
Te z nich kawałki będą świadczyły;
Żem z nim na wieki zerwała...
Kiedy w chróścinie Filon schroniony
Wybiegł do Laury spłakany,
Już był o drzewo koszyk stłuczony,
Wieniec różowy stargany.
Filon.
O popędliwa!... o ja niebaczny!...
Lauro!.. poczekaj... dwa słowa..
Może występek mój nie tak znaczny,
Może zbyt kara surowa;
Jam tu przed dobrą stanął godziną,
Długo na ciebie klaskałem;
Gdyś nadchodziła, między chrościną
Naumyślnie się schowałem,
Chcąc tajemnice twoje wybadać,
Co o mnie będziesz mówiła?
A ztąd szczęśliwość moją układać,
Ale czekałem zbyt siła.
Pierwsze twe skargi o Dorys były,
Sądź o mnie, Lauro, inaczej:
Kogożby wdzięki tamte wabiły,
Kto cię raz tylko obaczy?
Prawda, że czasem z nią się bawiło,
Mając znajomość od długa;
Ale kochania nigdy nie było —
Nie już ten kocha, co mruga.
Oto masz kij ten, po nim znamiona
Niebieskie gładko rzezane,
W górze zobaczysz nasze imiona,
Obłędnym węzłem związane.
Cóżem zawinił, byś mnie gubiła,
Przez twój postępek tak srogi?
Czyliż dla tego, żeś ty błądziła,
Ma ginąć Filon ubogi?
Jeźli się za co twych gniewów boję..
To mnie twa rozpacz strapiła:
Drogom kupował ciekawość moję;
Łzamiś ją swemi płaciła.
Ale w tem wszystkiem złość nic nie miała,
Wszystko z powodu dobrego;
Ja wiem dlaczegoś tyle płakała,
Ty wiesz mój podstęp dlaczego?
Laura.
Dajmy już pokój troskom i zrzędzie:
Ja cię niewinnym znajduję;
Teraz mój Filon droższy mi będzie,
Bo mnie już więcej kosztuje.
Filon.
Teraz mi Laura za wszystko stanie,
Wszystkim pasterkom przodkuje;
Do gniewu ją to wzrusza kochanie,
I dla miłości daruje.
Laura.
Jedna cię Dorys wyłączyć miała,
Jej pierwsze miejsce naznaczę.
Na to wspomnienie drżę zawsze cała:
Cóż kiedy cię z nią obaczę!
Filon.
Dla twego, Lauro, przypodobania,
Przyrzekam ci to na głowę:
Chronić się będę z nią widywania,
W żadną nie wnijdę rozmowę.
Laura.
Czemże nagrodzę za te ofiary?
Nie mam prócz serca wiernego;
Jedne ci zawsze przynoszę dary,
Przyjmij jako co nowego.
Filon.
Któżby dla ciebie nie zerwał węzły
Przyjaźni co mnie nęciły?
W twej pięknej twarzy wszystkie uwięzły
Nadzieje moje i siły.
Laura.
Ja mam mieć z płaczu po twarzy smugi;
Ale, jak mi się nadarzy
Spleść i ułożyć warkocz mój długi,
Mówią, że mi to do twarzy.
Filon.
Gdyby mi Akast dawał swe brogi
Ze złotem swojej Izmeny,
Rzekłbym: Akaście! tyś jest ubogi,
Bo moja Laura bez ceny.
Laura.
Ani ja pragnę szczęścia wielkiego,
Które (choćbym też i miała),
Za jeden uśmiech Filona mego
Zarazbym z chęcią mieniała.
Filon.
O światło moje pośród tej nocy,
Zagrodo mego pokoju!
Ty jeszcze nie wiesz o twojej mocy,
A ja czuję ją!... o moja!
Laura.
Połóż twą rękę, gdzie mi pierś spada,
Czy słyszysz to serca bicie?
Za uderzeniem każdem ci gada,
Że cię tak kocha jak życie.
Filon.
Daj mi ust... z których i niepokoje,
I razem słodycz wypływa...
Tą drogą poślę zapały moje
Aż, gdzie twa dusza przebywa.
Laura.
Czy w każdym roku taka z kochania,
Jak w osiemnastym mozoła?
Jeźli w tem nie masz pofolgowania,
Jak człek miłości wydoła?
Filon.
Ściśnij twojego Lauro! Filona;
Ja cię przycisnę wzajemnie:
Serca zbliżone łonem do łona,
Rozmawiać będą tajemnie.
Laura.
Ty mię daleko ściskasz goręcej,
A jam cię tylko dotknęła:
Nie przeto, Filon, kochasz mię więcej:
Miłość mi siły odjęła.
Filon.
Lauro! coś dotąd dla mnie świadczyła,
Jeszcze dowodzi to mało,
Że mię tak kochasz, jakeś mówiła:
Jeszcze mi prosić zostało.
Laura.
Tegom się miała z ciebie spodziewać?
Jakże to skarga niezbożna!
Nie proś, nie każ mi: ty mnie chcesz gniewać,
Kochać cię więcej nie można.
Filon.
Kiedyż mnie za to nie będziesz winić?
I kiedy będziesz wiedziała,
Co do dzisiejszej łaski przyczynić;
Że taka miłość nie cała?
Laura.
Filonie! widzisz wschodzące zorze,
Już to drugi raz kur pieje.
Trochę przydługo bawię na dworze...
Już matka wstała!... truchleję.
Filon.
Żal mi cię puścić, nie śmiem cię trzymać...
Kiedy przyspieszy czas drogi,
Gdy z moją Laurą i słodko i drzymać,
I bawić będę bez trwogi.
Laura.
Miesiącu! już ja idę do domu!
Jeźliby kiedy z Dorydą
Filon tak tracił noc pokryjomu,
Nie świeć, niech na nich dżdże idą.
Źródło: Józef Chociszewski , Bukiet pieśni światowych, Poznań: Jarosław Leitgeber, 1901, s. 57–65 .