Przejdź do zawartości

Libertarianizm/Biedni

Z Wikibooks, biblioteki wolnych podręczników.

Jednym z największych błędów wizerunkowych libertarian jest to, że – świadomie bądź nie – rezygnują oni z eksponowania jednej z największych zalet libertarianizmu, jaką jest fakt, że realizacja libertariańskich postulatów związana byłaby z radykalną poprawą sytuacji osób najbardziej potrzebujących. Libertarianizm reklamuje się na różne sposoby, rzadko kiedy jednakże przedstawia się go jako teorię polityczną, która mogłaby być rozwiązaniem problemów najuboższych.

O libertarianizmie mówi się zazwyczaj w dwóch trybach – moralnym i ekonomicznym. Libertarianie wierzą, że proponowany przez nich ład – państwo minimalne lub anarchokapitalizm – byłby zarówno ładem najbardziej sprawiedliwym (byłby to ład, w którym niedozwolone byłoby inicjowanie przemocy względem drugiej osoby), jak i najbardziej korzystnym z punktu widzenia ekonomicznych interesów przeciętnej jednostki. W tym drugim trybie wskazuje się zazwyczaj, że wycofanie się państwa z interwencji w gospodarkę (interwencji, które projektowane są prawie zawsze tak, by uczynić zadość interesom państwa i grup interesu, nie zaś szerokich mas społecznych) zwiększyłoby wydolność działania systemu rynkowego, czego efektem byłaby bardziej racjonalna alokacja zasobów i w konsekwencji zwiększenie ogólnej zamożności społeczeństwa. Z tej ogólnej zamożności skorzystaliby również najbiedniejsi, którzy w ładzie libertariańskim mieliby się lepiej niż w ładzie państwowym. Mimo że libertarianie posiadają teorię wyjaśniającą, dlaczego projektowany przez nich ład byłby korzystny dla najbiedniejszych, teoria ta nie stała się jednym z fundamentów libertariańskiej retoryki.

Jeśli libertarianizm chce zwyciężyć, musi prezentować się jako filozofia polityczna, której wdrożenie okaże się zbawienne dla najbiedniejszych. Musi nauczyć odwoływać się do emocji, a nie tylko do rozumu. Musi więcej mówić o celach (celach, które osiągnąć chce społeczeństwo), mniej zaś akcentować kwestię środków, za pomocą których te cele da się osiągnąć. Socjaliści od zawsze rozumieli, że cele bardziej przemawiają do mas niż środki, dlatego to dyskursu socjalistyczny rządzi umysłami mas. Gdy mówię, że libertarianizm powinien skupić się na emocjach, nie zaś na argumentach, nie chodzi mi o to, że powinniśmy przestać zajmować się argumentami. Przeciwnie, merytoryczne, nieemocjonalne argumenty są tym, co czyni libertarianizm tak istotną alternatywą dla dominującego dyskursu. Ale argumenty te przedstawiane winny być w sposób, który apeluje do emocji, to emocje bowiem rządzą większością naszych poczynań. Lub by ująć to w inny sposób: argumenty są potrzebne, by ustalić, co jest prawdą, emocje, by przekonać do tej prawdy innych. Byłoby wspaniale, gdyby w kwestiach tak ważnych jak polityka czy ekonomia ludzie kierowali się rozumem, a nie emocjami. Jednak teoria ekonomii wskazuje nam, że – przynajmniej na tym etapie naszego rozwoju – nie jest to możliwe. Nagie małpy, które zaludniają (zamałpiają?) tę planetę, cechują się racjonalną ignorancją. Obrażać się na tę małpy (my nimi jesteśmy) – to właśnie znaczyłoby kłaść emocje przed rozumem. Dlatego libertarianizm powinien stać się filozofią polityczną dla mas – filozofią obiecującą masom dostatek. Działając w ten sposób, libertarianie nie będą przywdziewać jedynie owczej skóry, by przykryć nią wilczy kapitalizm, który promują. Libertarianizm naprawdę bowiem niesie masom wyzwolenie od biedy.

Libertariański i nielibertariański pogląd na pomoc społeczną W przekonaniu libertarian państwo powinno całkowicie wycofać się z obszaru pomocy społecznej. Państwo nie ma prawa obrabowywać obywateli z zarobionych przez nich pieniędzy, by – po odjęciu dużej części dla siebie – przekazywać je potrzebującym. Pomoc społeczna powinna mieć dobrowolny i prywatny charakter – byłaby ona świadczona przez rodzinę, bliskich, lokalną społeczność lub prywatne instytucje charytatywne. Pamiętajmy jednak, że wycofanie się państwa z obszaru pomocy społecznej jest tylko małą częścią reform, które postulują libertarianie, i że o efektach tych reform należy myśleć w sposób holistyczny, biorąc pod uwagę skutki nich wszystkich.

Zwolennicy państwa uważają, że dobrowolna pomoc społeczna nie byłaby wystarczająca, by uczynić zadość potrzebom najuboższych. W ich przekonaniu wycofanie się państwa z obszaru pomocy społecznej oznaczałoby, że wielka liczba biednych osób znalazłaby się w trudnej, a w wielu przypadkach w dramatycznej, sytuacji. Nie każdy byłby w stanie poradzić sobie w realiach wolnego rynku, nawet zaś ci, którzy dawaliby sobie radę, narażeni byliby na różnego rodzaju nieprzewidziane wypadki, mogące zepchnąć ich w każdej chwili na dno nędzy. Uwolnione z obowiązku pomocy jednostki nie chciałyby i nie potrafiłyby pomagać potrzebującym w wystarczającym zakresie. Tylko państwo posiada odpowiednio duże zasoby i możliwości, by opiekować się osobami, które znalazły się w trudnej sytuacji. Z tego punktu widzenia libertarianie jawią się jako osoby bądź nieodpowiedzialne (domagające się likwidacji narzędzi, z pomocą których da się skutecznie pomagać potrzebującym), bądź poi prostu obojętne na los najuboższych. Dlatego, wskazuje się, państwo powinno mieć prawo opodatkowywać obywateli i wykorzystać zdobyte w ten sposób pieniądze do realizowania szeroko zakrojonej polityki społecznej, dzięki której najbiedniejsi otrzymają konieczną pomoc i będą mieli szanse na trwałe wyjście z sideł biedy. Tak zarysowana teoria państwowej pomocy społecznej wspiera się na trzech założeniach: (1) w ładzie libertariańskim liczba osób biednych nie zmniejszyłaby się, a nawet by wzrosła, (2) państwowa pomoc stanowi dobrą metodę wyciągania potrzebujących z biedy, (3) w ładzie libertariańskim ludzie nie chcieliby pomagać potrzebującym.

Wszystkie trzy założenia są przez myślicieli libertariańskich podawane w wątpliwość.

Państwo produkuje biedę Wielu wolnorynkowych ekonomistów wskazuje, że wraz z przejściem od państwa rozwiniętego do państwa minimalnego (bądź anarchokapitalizmu) problem pomagania wielkim masom biednych ludzi przestałby być tak istotny, gdyż istnienie tych mas jest w dużej mierze efektem działalności państwa. Dlatego jest błędem upatrywać państwa jako odpowiedzi na problem biedy, gdyż państwo jest biedy producentem. Wymienić możemy pięć obszarów, na których państwo przyczynia się do zwiększenia liczby biednych ludzi.

Po pierwsze, interwencje państwowe prowadzą do zakłócenia działania mechanizmu rynkowego, sprawiając, że mniej wydajnie koordynuje on proces alokacji zasobów i stwarza słabsze zachęty do produktywnej pracy. W dłuższym trwaniu efektem jest obniżenie produktywności gospodarki, które odbija się w największym stopniu na osobach znajdujących się na dole drabiny społecznej. Mamy prawo wierzyć, że likwidacja regulacji państwowych, na istnieniu których zyskują głównie zorganizowane grupy interesu (zauważmy, że najbiedniejsi są najsłabiej zorganizowaną grupą interesu w każdym państwie), polepszyłaby sytuację najuboższych – zmniejszyłaby się liczba bezrobotnych, najubożsi zanotowaliby zaś wzrost zarobków.

Po drugie, duża część interwencji państwowych nie tylko uderza w system wolnorynkowy jako taki, ale szkodzi bezpośrednio najuboższym. Przykładowo: (a) Pozwolenia, licencje, koncesje itd. zniechęcają, a często uniemożliwiają biednym podejmowania samodzielnej aktywności gospodarczej. Zauważmy, że wszelkiego rodzaju wymagania biurokratyczne są bardziej dotkliwe dla biednych, którzy posiadają zazwyczaj mniejsze umiejętności i wiedzę, a także mniej zasobów, które pozwoliłyby im sobie z nimi poradzić. (b) Wysokie koszty pracy, którymi obarczeni są pracodawcy (podatki, składki ubezpieczeniowe, konieczność spełnienia określonych norm itd.), przyczyniają się do zwiększenia bezrobocia, szczególnie wśród osób o najniższej produktywności, a więc wśród najbiedniejszych. (c) Regulacje dotyczące płacy minimalnej, zabraniając płacenia pracownikom mniej niż określona stawka x, sprawiają, że osoby, których miesięczna produktywność jest mniejsza niż x (np. x – a), nie znajdą zatrudnienia, gdyż każdy miesiąc ich pracy, przynosi firmie straty (w wysokości a). Prawa takie uderzają najsilniej w robotników niewykwalifikowanych, a więc w najbiedniejszych (zauważmy, że ustawa o płacy minimalnej nie zmusza do zatrudniania najbiedniejszych, a jedynie zakazuje zatrudniania za mniej niż minimalne stawki).

Po trzecie, państwo pogarsza sytuację biednych, pobierając od nich (pośrednio i bezpośrednio) podatki. Przykładowo podatek VAT powoduje, że produkty codziennej potrzeby (które stanowią duży procent wydatków najuboższych) są droższe. Istnienie ceł sprawia, że najbiedniejsi nie mogą kupować zagranicznych produktów w niskich cenach, prawo patentowe w sztuczny sposób zawyża ceny wielkiej liczby produktów, m.in. leków, prawo dotyczące własności intelektualnej odbiera najbiedniejszym możliwość darmowego korzystania z kultury itd. Akcyza na benzynę, alkohol czy papierosy uderzają wyjątkowo silnie w biednych, dla których dobra te stanowią dużą część domowego budżetu. Olbrzymia część interwencji państwowych prowadzi więc do zawyżenia cen produktów pierwszej potrzeby, co odbija się w największym stopniu na najbiedniejszych.

Po czwarte, duża część programów pomocowych wciąga biednych jeszcze bardziej w sidła biedy. Część biednych skuszona możliwością otrzymywania pomocy, unika pracy po to, by spełnić kryteria otrzymywania pomocy społecznej. Działa tu proste prawo wskazujące, że jeśli pewne rzeczy będziemy opodatkowywać (produktywną pracę), a inne subsydiować (biedę, bezrobocie itd.), to tych pierwszych będzie mniej, a tych drugich – więcej. Choć teoretycznie efektem pomocy społecznej powinno być umożliwienie jednostkom wyjścia z biedy, państwowa pomoc społeczna rzadko kiedy produkuje takie rezultaty. Płacenie biednym powoduje, że część z nich świadomie wybiera biedę jako metodę „zarabiania” na życie. A ponieważ zbiurokratyzowana machina państwowa nie jest w stanie (nie jest to zresztą w jej interesie) odróżnić prawdziwych biednych (osoby, które mimo chęci nie są w stanie wydobyć się z biedy) od sępów, które żerują na istnieniu pomocy społecznej, marnuje olbrzymią część swych środków na pomoc osobom, które mogłyby pracować, ale wolą żyć z pieniędzy zrabowanych społeczeństwu przez państwo. Nie zawsze zresztą jest tak, że osoby decydujące się żyć z pomocy społecznej, działają w złych intencjach, dla części z nich pobieranie zasiłków może być w danym momencie po prostu bardziej opłacalne. Jednak to, co w krótkim trwaniu zdaje się opłacalne, w dłuższym okazać może się dla nich wyjątkowo niekorzystne: pomoc społeczna działa bowiem narkotyk, który bardzo trudno odstawić. Niewykwalifikowani robotnicy zarabiają dużo mniej niż robotnicy wykwalifikowani, jednak z biegiem czasu – gdy zwiększają się ich umiejętności (a więc ich produktywność) – ich pensje rosną. Jednak osoby, które nie pracują, nie rozwijają swych umiejętności. Dotyczy to nie tylko kwalifikacji zawodowych, ale także określonych cech charakteru, które są konieczne, by podjąć pracę zarobkową – punktualności, solidności, kompetencji społecznych, braku nałogów itd. Osoby otrzymujące przez dłuższy czas pomoc państwową stają się w pewnym momencie niezdolne do pracy ze względów psychologiczno-społecznych, tracą bowiem cechy, które są wymagane przez pracodawców (ten proces dotyczy zarówno „sępów”, jak i osób, które w wyniku błędnych ocen uzależniły się od pomocy państwa). Co grosza, osoby zależne od państwa (narkomani pomocy społecznej) nie tylko same wpadają w sidła biedy, ale dodatkowo przekazują innym osobom – w szczególności swoim dzieciom i bliskim – negatywne wzorce kulturowe, pokazując im, że jednostka jest w stanie przetrwać, nie pracując. Proces uzależniania od pomocy państwa przebiega powoli (dlatego często nie jest dostrzegany przez ekonomistów), a im dłużej trwa i im lepsze warunki państwo stwarza niepracującym, tym większe zagrożenie, że w dłuższym trwaniu wytworzy się cała kultura biedy, a dawne zwyczaje (pracowitość, odpowiedzialność za własny los, duma z samodzielności, punktualność, solidność) zastąpione zostaną przez nowe, mające charakter adaptacji do nowych reguł narzuconych przez państwo. Wytwarza się więc nowy gatunek ludzi, które stracili zdolność zdobywania pożywienia, a którzy o określonych godzinach pojawiają się przy paśnikach, czekając, aż nadzorcy wysypią pokarm. Co gorsza, proces ten posiada dalsze konsekwencje. Jak wskazuje de Jasay, wielkim problemem państw z rozwiniętą opieką społeczną jest

„adaptacja długotrwałych indywidualnych i rodzinnych zachowań do dostępności niezasłużonej pomocy, która jest początkowo pasywnie akceptowana, następnie staje się obiektem żądań i ostatecznie, z biegiem czasu, uznawana jest za prawo, które można wymusić (prawo do niebycia głodnym, prawo do opieki zdrowotnej, prawo do formalnej edukacji, prawo do bezpiecznej starości)”.

Subsydiowanie biedy powoduje więc nie tylko zwiększenie liczby biednych i pojawianie się w społeczeństwie cech, które biedę powodują, ale posiada również konsekwencje polityczne. Pomoc społeczna wytwarza nową grupę społeczną, która z jednej strony nie potrafi radzić sobie w realiach wolności, z drugiej zaś wywiera silną presję na rządzących, by rozwijać pomoc społeczną, co jest następnie wykorzystane przez władzę jako uprawomocnienie rozrostu państwa (im więcej osób zwraca się do państwa o pomoc, tym bardziej jego zachowania stają się prawomocne, zarówno w oczach społeczeństwa, jak i w oczach samej władzy). Te roszczeniowe masy tworzą fałszywą grupę interesu, która – ponieważ jej rozumienie świata ukształtowane jest przez racjonalną ignorancję – domaga się polityk, które są dla niej niekorzystne.

Po piąte, długotrwałym efektem państwowej opieki społecznej jest problem pokusy nadużycia. Jeżeli jesteśmy od czegoś ubezpieczeni, istnieje duże ryzyko, że będziemy zachowywać się mniej rozważnie, niż w sytuacji, gdy nie jesteśmy ubezpieczeni. Osoby, które wiedzą, że państwo wyciągnie do nich pomocną dłoń zawsze, gdy znajdą się w trudnej sytuacji, tracą ekonomiczną zachętę, by w takiej sytuacji się nie znaleźć (a więc by podnosić swoje kwalifikacje, starać się być dobrym pracownikiem, unikać zachowań, które mogą mieć wpływ na obniżenie produktywności – np. picia alkoholu itp.). Jeżeli wiesz, że za każdy życiowy błąd płacić będą inni, będziesz tych błędów popełniać więcej, szczególnie jeśli ich popełnianie wiąże się z określonymi przyjemnościami (np. z niechodzeniem do pracy, nadużywaniem alkoholu itp.). Nie oznacza to, że nie należy pomagać osobom, które znalazły się w trudnej sytuacji, ale to, że istnienie państwowej opieki społecznej w formie siatek bezpieczeństwa rozpiętych dla wszystkich, którzy wpadli w kłopoty (także dla tych, którzy wpadli w te kłopoty z własnej winy), będzie oznaczało, że coraz więcej osób będzie nieostrożnych w swoich życiowych wyborach, w konsekwencji czego liczba biednych osób będzie się zwiększała. Jeśli zyski z jakiegoś działania są zinternalizowane, a koszty tego działania – zekstrenalizowane, działanie takie staje się dominującą strategią.

Wszystko to pozwala spojrzeć na państwo jako na instytucję, która nie tyle walczy z biedą, ale biedę produkuje. Dzieje się to przez: (a) ogólne osłabienie systemu rynkowego, (b) regulacje gospodarcze bezpośrednio uderzające w osoby biedne, (c) okradanie biednych za pomocą podatków, (d) wprowadzanie programów pomocy społecznej, które zwiększają ilość biednych, wpędzają ich w zależność od państwa, wytwarzają grupy nacisku politycznego, które domagają się zwiększenia ilości „niezasłużonej” pomocy i wreszcie promują nierozważne i nieracjonalne zachowania. Wszystko to każe wierzyć, że w ładzie wolnościowym liczba osób biednych znacząco by się zmniejszyła.

Pomoc ze strony rodziny i najbliższych Jak widzieliśmy w poprzednich fragmentach, państwowa pomoc społeczna zdaje się przynosić tyle samo pożytków co szkód. Powody, dla których tak jest, staną się jaśniejsze, gdy porównamy ze sobą prywatną (dobrowolną) i państwową (przymusową) opiekę społeczną. Nawet najbardziej entuzjastyczni zwolennicy wolnego rynku nie twierdzą, że wyeliminuje on całkowicie problem osób biednych. Prawdopodobnie zawsze istnieć będą osoby, które z obiektywnych względów nie będą w stanie (w danym momencie lub trwale) utrzymać się same: osoby niepełnosprawne (w stopniu uniemożliwiającym pracę gwarantującą potrzebne do przeżycia minimum), osoby, które nie ze swojej winy nie mogą znaleźć pracy (np. ze względu na trudną sytuację gospodarczą w danym momencie), osoby, które w skutek nieprzewidzianych wypadków straciły pracę, oszczędności czy możliwość podejmowania pracy (ostatni problem nie jest tak istotny, rozwiązywany byłby dzięki ubezpieczeniom). Pierwszą linią pomocy dla tych osób byłyby ich rodziny i bliscy. Pomoc zapewniana przez najbliższych posiada dwie zalety, które czynią ją wielokrotnie bardziej wydajną od pomocy państwowej.

Po pierwsze, koszty niesienia tej pomocy są zazwyczaj wielokrotnie niższe niż koszty pomocy świadczonej przez zewnętrzne (szczególnie państwowe) instytucje. Wyobraźmy sobie, że jakaś osoba straciła pracę, mieszkanie lub środki do życia. Rodzina i bliscy są w stanie pomóc tej osobie, np. użyczając jej pokoju, pieniędzy lub zapewniając jedzenie, dopóki nie stanie ona na nogi, o wiele mniejszym kosztem, niż mogłaby to zrobić jakakolwiek zewnętrza instytucja. Taka pomoc nie generuje kosztów administracyjnych i kosztów zdobycia informacji, które są w przypadku opieki społecznej kluczowe (będzie o tym jeszcze mowa), ale również pozwala wykorzystać niewykorzystywane zasoby (taka osoba może zamieszkać tymczasowo w czyimś domu, otrzymać od bliskich pożyczkę lub pracę, bliscy mogą dyżurować przy chorym, pomagać mu w rehabilitacji itp. – wszystko to jest nieosiągalne dla państwowego aparatu pomocy).

Drugim powodem, który sprawia, że pomoc świadczona przez rodzinę i bliskich jest tak niezwykle efektywna, jest fakt, że posiadają oni rozległą wiedzę na temat potrzebującej osoby, dzięki czemu mogą określić: (a) czy osoba ta rzeczywiście znajduje się w potrzebie (czy też zdecydowała, że jej strategią działania będzie życie z naiwności i dobroczynności innych), (b) jaka forma pomocy w najlepszym stopniu pomoże osobie tej wyjść z biedy. Żaden zestaw formalnych kryteriów (nawet połączony z wywiadem przeprowadzonym przez pracownika socjalnego) nie jest w stanie zbliżyć się swoją efektywnością w ocenie sytuacji potrzebującego do oceny, której dokonać może rodzina i najbliżsi (i dalej, członkowie lokalnej społeczności).

I wreszcie, w przypadku pomocy świadczonej przez rodzinę i bliskich istnieje specyficzny warunek, który musi być spełniony, by pomoc została udzielona. Otóż, pomagający muszą uznawać nie tylko, że dana osoba rzeczywiście potrzebuje pomocy i że pieniądze przeznaczone na ten cel nie zostaną zmarnowane, ale również, że osoba ta jest tej pomocy – w bardziej ogólnym sensie – godna. Dlaczego najbliżsi tracić mieliby swoje ciężką pracą zarobione pieniądze, by pomagać komuś, kto zachowywał się względem nich nieodpowiednio? A to oznacza, że im większa część pomocy udzielana będzie przez rodzinę i bliskich, tym większa ekonomiczna zachęta, by być dobrym dla bliskich nam osób. Więcej, tym większa zachęta, by posiadać rodzinę, bliskich, kolegów, znajomych i by dbać o relacje z nimi (dotyczy to również szerszego kręgu osób, wewnątrz którego funkcjonuje dana osoba – znajomych z pracy, sąsiadów, członków organizacji, stowarzyszeń, kościołów, do których należy dana osoba, lokalnych społeczności itd. Osoby te – choć oczywiście, zazwyczaj mniej skłonne pomagać potrzebującym niż najbliższa rodzina – również posiadają rozległą wiedzę na temat danej osoby, szczególnie wiedzę dotyczącą tego, w jaki sposób osoba ta zachowywała się względem nich). Ostatecznie więc, przeniesienie ciężaru z pomocy państwowej na pomoc świadczoną przez najbliższych posiadałoby pozytywny wpływ na tworzenie się relacji społecznych. I odwrotnie, istnienie państwowej pomocy społecznej, która udzielana jest niezależnie od stosunku jednostki do najbliższych jej osób i społeczności, w której żyje, powoduje rozluźnienie więzi społecznych. Jeśli wiemy, że zostaniemy wyciągnięci z każdym tarapatów, niezależnie od tego, w jaki sposób traktujemy innych, nasza motywacja, by traktować ich dobrze – maleje. Warto zwrócić uwagę, że w większości badań na temat pomocy społecznej, pomoc najbliższym w ogóle nie jest uwzględniana – co powoduje, iż niedoszacowuje się olbrzymiej roli, jaką pomoc tego typu pełni w społeczeństwie.

Ktoś może powiedzieć, że państwo nie jest przeciwnikiem pomocy ze strony rodziny oraz bliskich i że w państwie rozwiniętym (używam tego pojęcia jako przeciwstawnego do państwa minimalnego) ta pomoc również pełni istotną rolę. Jest faktem, że pomoc taka funkcjonuje także w państwie rozwiniętym, nie jest jednak prawdą, że państwo takie nie jest jej przeciwne. Ponieważ państwo odbiera jednostkom pieniądze w postaci podatków, z których część (po przejęciu dużej części przez aparat państwowy) przeznaczana jest na państwową opiekę społeczną (i inne cele), pieniądze te nie mogą zostać przeznaczone na pomoc dla bliskich – zjawisko to określa się mianem efektu wypychania (crowding out effect). Im więcej pieniędzy pozostałoby w kieszeniach jednostek, tym więcej pomocy mogliby oni udzielić swoim bliskim i rodzinom. Ponieważ koszty pomocy świadczonej przez rodzinę i bliskich są o wiele niższe niż koszty pomocy dokonywanej przez trzecią stronę, przypuszczać można, że wobec mniejszych obciążeń podatkowych, ilość tej pomocy (szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę nie ilość nakładów, ale ilość pieniędzy trafiających do konkretnych potrzebujących) radykalnie by wzrosła.

Prywatne instytucje charytatywne vs instytucje państwowe Jeśli jakaś osoba nie znajdzie pomocy u rodziny lub najbliższych, będzie mogła szukać jej u różnego rodzaju instytucji charytatywnych. Zauważmy, że i w takiej sytuacji wiedza bliskich na temat danej osoby może być kluczowa. Rodzina i bliscy mogą nie mieć pieniędzy, by pomóc potrzebującemu, ale mogą chcieć poświęcić swój czas, by zdobyć dla niego pieniądze od prywatnych firm charytatywnych. Jednak nie będą oni skłonni poświęcać czasu dla osoby, która mogłaby pracować, ale nie robi tego, gdyż woli utrzymywać się z datków innych. Tak więc i tutaj prywatyzacja pomocy miałaby aspekty prospołeczne. Istnieje wiele przesłanek wskazujących, że prywatne instytucje charytatywne działałyby o wiele lepiej niż instytucje państwowe. Jak wskazuje James Edwards:

„szacuje się, że państwowe instytucje zajmujące się redystrybucją dochodu przejmują około dwie trzecie z każdego przekazanego im dolara, by opłacić koszty swego działania (…). Wykorzystując państwowe statystyki, Robert L. Woodson (…) obliczył, że średnio 70 centów z każdego dolara przeznaczanego przez państwo na pomoc potrzebującym, nie trafia do biednych, lecz do członków biurokracji zajmującej się opieką społecznej (…). Michael Tanner (…) cytuje regionalne badania wspierające ów podział na 70 i 30 centów. W przypadku prywatnych fundacji, koszty administracyjne i inne koszty operacyjne pochłaniają jedynie jedną trzecią lub mniej z każdego dolara, pozostawiając pozostałe dwie trzecie (lub więcej) dla potrzebujących osób”.

Tak więc – jak wynika z badań cytowanych przez Edwardsa – aktualnie prywatne firmy charytatywne są dwukrotnie bardziej wydajne niż instytucje państwowe. Zauważmy od razu, ma to fundamentalne znaczenie, że jest to różnica jedynie w ilości przekazywanej pomocy, nie zaś w jej jakości. Jeśli uwzględnilibyśmy jej jakość, różnica byłaby o wiele większa. Co więcej, na całkowicie wolnym rynku różnica ta byłaby jeszcze większa, im więcej instytucji charytatywnych konkurowałoby ze sobą w dziedzinie pomagania, tym wydajniej bowiem musiałyby one działać.

By zrozumieć, dlaczego pomoc prywatna jest wielokrotnie wydajniejsza od pomocy państwowej, musimy uświadomić sobie, że pomaganie potrzebującym może być traktowane jako takie samo dobro ekonomiczne, jak wszystkie inne dobra – to znaczy, że może ono być produkowane w systemie podziału pracy przez konkurujące ze sobą na wolnym rynku podmioty, które będą musiały zachęcić swoich klientów niską ceną/wysoką jakością produkowanego przez siebie produktu. Jest to trudne do zrozumienia dla wielu osób, gdyż w wyniku państwowej propagandy, traktują one obszar rynku i obszar dobroczynności czy altruizmu jako całkowicie rozdzielnie. A jednak nasza altruistyczna chęć pomagania potrzebującym może wiele skorzystać na tym, że zostanie ujęta w ramy systemu rynkowego. Możemy zakładać (dlaczego takie założenie jest uzasadnione, pokażę później), że wobec braku państwowej pomocy społecznej wiele osób będzie skłonnych przeznaczać część swoich dochodów na pomoc potrzebującym. Ponieważ produkcja pomocy – jak każdego innego dobra – zwiększyłaby się w systemie podziału pracy, jednostki zlecałyby pomaganie potrzebującym firmom czy instytucjom, które specjalizowałyby się w tej dziedzinie. Jednostkom, które poświęcałyby swoje pieniądze na pomoc innym, zależałoby, by produkt, który kupują, charakteryzował się najwyższą jakością i najniższą ceną. Od prywatnych producentów pomocy społecznej oczekiwano by więc: – by pomoc kierowana była w kierunku tych, którzy rzeczywiście jej potrzebują (a nie do sępów żerujących na systemie), – by pieniądze użyte zostały w sposób, który najbardziej pomoże potrzebującym (by pomoc wyciągała ludzi z biedy, a nie wpędzała w nią jeszcze bardziej), – by pomoc potrzebującym była jak najtańsza (by jak największy procent wpłaconych pieniędzy dotarł do biednych, jak najmniejsza ich ilość wydana została na koszty operacyjne).

Oczywiście, tego samego oczekują obywatele od państwa, istnieje tu jednak zasadnicza różnica. Jeżeli klienci prywatnej instytucji charytatywnej są niezadowoleni z tego, w jaki sposób wykonuje ona swe zadania, mogą zrezygnować ze wspierania jej, takiej możliwości nie mają jednak ci, którzy wspierają (będąc obrabowywani w formie podatków) państwową opiekę społeczną. Oznacza to, że państwo nie posiada żadnej zachęty ekonomicznej, by jego działania były maksymalnie wydajne. Zauważmy również, że sposób finansowania pomocy społecznej wpływa także na zachętę ekonomiczną jednostek do kontrolowania, czy przekazywane przez nich pieniądze docierają do ubogich, czy nie. Podatnik nie posiada żadnej zachęty, by zdobywać wiedzę na temat działań państwa, gdyż wiedza ta na niewiele mu się zda – nawet gdyby dowiedział się, że państwo działa niewydajnie, nie będzie mógł nic z tym zrobić. Ponieważ wiedza na temat działań państwa jest dobrem publicznym, które nie będzie produkowane ze względu na efekt gapowicza, podatnicy nie będą interesowali się tym, czy i w jaki sposób państwo rzeczywiście pomaga ubogim (wiąże się to również z faktem, że gromadzenie takiej wiedzy jest praktycznie niemożliwe – system jest zbyt wielki i złożony, by przeciętna jednostka była w stanie zrozumieć jego działanie i ocenić jego efektywność), co jeszcze bardziej zmniejszy zachętę państwa, by taką pomoc świadczyć. Zastanów się – kiedy ostatni raz analizowałeś to, w jaki sposób państwo wydaje pieniądze na pomoc potrzebującym? Czy sprawdzałeś, czy pieniądze te mogłyby być wydane lepiej, czy po prostu wierzysz, że państwo robi co w jego pomocy, by działać właściwie? A może po prostu ta sprawa cię nie interesuje? Zauważmy, że w przypadku prywatnych instytucji charytatywnych, sytuacja wyglądała zgoła odmiennie: (a) jednostki mogą wycofać swój wkład, jeśli uznają, że instytucja działa w sposób nieefektywny, (b) jednostki mają zachętę ekonomiczną, by interesować się efektywnością działań instytucji charytatywnej, (c) zakres działania instytucji jest na tyle mały, że jednostki są w stanie posiąść wiedzę o jej efektywności, (d) i wreszcie konkurencja między instytucjami wymusza, by instytucje charytatywne dostarczyły tę wiedzę swoim klientom (np. publikując statystyki, opisując historie osób, które wyciągnięto z biedy itd.). Ostatecznie więc możemy spodziewać się, że konkurujące ze sobą instytucje charytatywne musiałyby dbać, by jakość ich produktu była jak najwyższa, cena zaś – najniższa.

Dla klientów firm charytatywnych szczególnie ważne byłoby, by starały się one wyciągać potrzebujących z biedy, dzięki czemu nie tylko ustałaby konieczność pomocy, ale również dana osoba stałaby się na nowo produktywnym członkiem społeczności. Zauważmy w tym momencie niepokojące zjawisko – istnieje silne podejrzenie, że pracownicy państwowych instytucji charytatywnych nie tylko nie mają ekonomicznej zachęty, by działać w sposób skuteczny (gdyż otrzymują pieniądze niezależnie od tego jak efektywnie działają), ale mogą mieć zachętę, by działać w sposób kontrskuteczny, pogarszając problem, którego rozwiązywaniem się zajmują. W strukturę państwowych instytucji wpisany jest więc problem strażaka-piromana czy lekarza-truciciela – instytucje, które skutecznie rozwiązałyby określone problemy, musiałyby przestać istnieć. Ktoś może powiedzieć, że instytucje prywatne również mogą działać w ten sposób. Różnica polega na tym, że instytucje państwowe są kierowane przez urzędników państwowych, instytucje prywatne są kierowane – ostatecznie – przez klientów tych instytucji. Instytucja prywatna, która przyjmie taktykę strażaka-piromana zostanie ukarana przez klientów, którzy przeniosą swoje wpłaty do innych instytucji. Jednak monopolistyczna instytucja państwa nie posiada konkurencji i nie utrzymuje się z dobrowolnych wpłat, dlatego może w sposób niezagrożony podpalać określone obszary życia społecznego, by je następnie w sposób bohaterski gasić. W przypadku prywatnych instytucji charytatywnych problem wyciągania z biedy byłby absolutnym priorytetem i prześcigałyby się one w tworzeniu innowacji, których celem jest umożliwić potrzebującym powrót do normalnego, produktywnego życia. Odwrotną stroną tego samego dążenia do efektywności byłyby metody, za pomocą których prywatne firmy odsiewałyby osoby, które mimo iż mogłyby pracować, żyją z państwowej pomocy. Państwowe instytucje nie radzą sobie z tym problemem z braku zachęt oraz biurokratyzacji (są zobligowane do kierowania się określonymi, formalnymi kryteriami, które ze względu na swoją sztywność i ogólność nie pozwalają oddzielić prawdziwie potrzebujących od oszustów). Prywatne instytucje charytatywne byłyby o wiele bardziej skuteczne w określaniu, które osoby rzeczywiście potrzebują pomocy, które zaś próbują żyć kosztem innych – gdyby okazało się, że jakaś prywatna instytucja charytatywna utrzymuje takie osoby, jej reputacja obniżyłaby się i ludzie przenieśliby swe pieniądze do jej konkurentów.

Choć przyzwyczajeni jesteśmy myśleć o instytucjach charytatywnych jako o fundacjach typu non-profit, nie ma powodu, by nie wyobrażać sobie, że duża część z nich miałaby charakter komercyjnych firm. Tym sposobem do obszaru pomocy społecznej ciągnęliby nie tylko altruistyczni społecznicy, ale również prywatni przedsiębiorcy i profesjonalni menadżerowie, którzy doskonale zarządzaliby zasobami i tworzyli coraz to nowe innowacje w dziedzinie pomocy społecznej. Przykładowo, o wiele lepiej byłoby wspierać firmę charytatywną, której właściciele przejmują (w ramach wynagrodzenia) 10% zebranych pieniędzy i która działa z efektywnością 80% (80 groszy z każdej złotówki trafia do potrzebujących), niż wspierać fundację non-profit, której założyciele pracują za darmo bądź za niewielkie stałe stawki, a która działa z efektywnością 70%. Ta pierwsza, nastawiona na zyski, fundacja mogłaby przyciągnąć do siebie specjalistów, którzy udoskonaliliby proces niesienia pomocy tak bardzo, że nie tylko biedni znaleźliby się w lepszej sytuacji, ale że oni sami zdołaliby zanotować wysokie zyski. Tacy specjaliści mogliby nie chcieć pracować za darmo, jednak skuszeni możliwością zarobku mogliby pomóc komercyjnej firmie charytatywnej zwiększyć skuteczność jej działania.

Wszystko to oznacza, że prywatne instytucje charytatywne działałyby o wiele lepiej niż instytucje państwowe: 1. Rezygnując z subsydiowania biedy, oddzielilibyśmy prawdziwych potrzebujących od tych, którzy pasożytują na istniejącym systemie opieki społecznej. Choć nadal pojawialiby się ludzie wyłudzający pieniądze, prywatne instytucje charytatywne o wiele lepiej radziłyby sobie z ich odsiewaniem (prywatni darczyńcy, rezygnując z konsumpcji na rzecz pomocy potrzebującym, chcieliby mieć pewność, że pieniądze idą na utrzymanie chorego dziecka, a nie leniwego trzydziestolatka). 2. Prywatna pomoc w o wiele większym stopniu byłaby nastawiona na wyciąganie z biedy niż jej subsydiowanie. Może się zdarzyć, że wspomniany trzydziestolatek znajdzie się w trudnej sytuacji, jednak prywatni darczyńcy będą wymagali od niego, by starał się wrócić do pracy najszybciej, jak tylko się da. Państwowa machina pomocy społecznej nie będzie potrafiła (a nawet chciała) odróżnić tych, którzy wyłudzają pieniądze od tych, którzy naprawdę znaleźli się w potrzebie. Jaką bowiem zachętę do oszczędnego i sensownego gospodarowania pieniędzmi ma ktoś, kto wydaje cudze pieniądze? 3. Prywatna pomoc społeczna byłaby o wiele bardziej spersonalizowana, o wiele mniej biurokratyczna. Pomaganie ludziom w trudnej sytuacji jest sztuką, którą opanują o wiele lepiej osoby, które bądź pracują w ten sposób z pobudek ideowych, bądź są wyselekcjonowanymi na rynku instytucji charytatywnych profesjonalistami niż urzędnicy, których zysk niezależny jest od tego, jak bardzo pomogą potrzebującym. Nawet najbardziej ideowi pracownicy instytucji państwowej mają bardzo często ręce skrępowane różnego rodzaju przepisami, które nie musiałyby obowiązywać prywatne firmy charytatywne. 4. Konkurując ze sobą na rynku, gwarantowałyby maksymalną wydajność. Pomocą zajmowaliby się ci, którzy są w tym najlepsi, nie zaś polityczni nominaci i wybrane przez nich osoby.

Czy ludzie wspieraliby prywatne instytucje charytatywne? Zapytać musimy, czy możemy mieć pewność, że w ładzie libertariańskim ludzie będą wspierali prywatne firmy charytatywne w wystarczającym zakresie, by pomóc wszystkim potrzebującym? Wiele osób wskazuje, że tak by nie było, że duża część ludzi nie chciałaby pomagać potrzebującym i ilość pomocy nie byłaby wystarczająca. Czy rzeczywiście tak by było?

W teorii mówiącej, że zwolnieni z obowiązku pomagania ludzie masowo zaprzestaliby udzielania pomocy, jest coś kontrintuicyjnego. Jeśli ludzie są egoistyczni i nie chcą pomagać, dlaczego w większości demokratycznych państw na świecie państwo zajmuje się taką pomocą, zaś ilość pieniędzy, która przeznaczana jest na te cele, jest relatywnie duża? Istnieją dwa wyjaśnienia tego fenomenu: albo ludzie nie chcą pomagać, ale są do tego zmuszani przez polityków, albo ludzie chcą pomagać i znajduje to odzwierciedlenie w polityce państwa. Wyjaśnienie pierwsze jest wątpliwe – jeśli większość ludzi nie chce pomagać potrzebującym, dlaczego politycy mieliby ich do tego zmuszać? Jaki zysk mieliby notować politycy z faktu, że pomagają potrzebującym wbrew woli większości? Można by oczywiście argumentować, że masy społeczne są egoistyczne, politycy zaś altruistyczni – trudno znaleźć jednakże jakiekolwiek sensowne argumenty na rzecz poparcia takiej tezy. Czyż ostatecznie politycy nie są takimi samymi ludźmi jak my? Jeżeli egoizm zakorzeniony jest głęboko w ludzkiej naturze, jak wyjaśnić, że politycy mieliby być od niego wolni? Ostatecznie są oni wybierani i kontrolowani przez te same masy społeczne, którym zarzucaliśmy egoizm. O wiele bardziej prawdopodobne jest więc wyjaśnienie drugie, które wskazuje, że ludzie, choć prymarnie zainteresowani swoim własnym dobrobytem (jak i dobrobytem najbliższych), odczuwają solidarność z cierpiącymi, która skłania ich do poświęcenia niewielkiej (acz wobec faktu, że ilość osób produktywnych jest nieporównanie większa od osób nie-ze-swojej-winy- nieproduktywnych, wystarczającej) ilości swoich dóbr na pomoc potrzebującym i że ów ograniczony altruizm znajduje odzwierciedlenie (całkowicie nieefektywne, a jednak istniejące) w polityce społecznej większości państw. A jeśli tak jest, jeśli większość osób chce pomagać, to będą oni pomagali, nawet jeśli nie będzie państwa, które miałoby ich do tego zmuszać. Jeśli więc ludzie chcą pomagać, to pośrednik w postaci państwa nie tylko nie jest im do niczego potrzebny, ale – wręcz przeciwnie – przeszkadza, przejmując część zasobów, które mogłyby być przekazane potrzebującym, i organizując pomoc w sposób nieefektywny i marnotrawczy. Ktoś może jednak powiedzieć, że choć w wolnym społeczeństwie pomagałaby większość, nie pomagaliby wszyscy (np. 60% chciałoby pomagać, a 40% nie), dzięki mechanizmowi demokratycznemu zaś do pomagania zmusić możemy całe społeczeństwo, przez co ilość pieniędzy, która trafia do biednych, jest większa, niż miałoby to miejsce w systemie dobrowolnym. Nawet jeśli tak by było, to zwiększenie ilości uzyskanych w ten sposób środków zostanie zniwelowane przez straty, które związane są z faktem, że ów system pomocy organizowany jest przez państwo – w konsekwencji mimo że na potrzeby biednych teoretycznie składać będzie się więcej osób, ilość pomocy, która do nich by trafiała będzie wielokrotnie mniejsza. Pieniądze te zostałyby w dużej mierze przejęte przez państwo, wydane nieefektywnie bądź zmarnowane na działania, które miast wyciągać ludzi z biedy, jeszcze bardziej by ich w nią wciągały.

(Jednym z powodów, dla którego ludzie nie zawsze wierzą, że ludzie pomagaliby potrzebującym, gdyby nie byli do tego przymuszani, jest przekonanie, że ludzie nie pomagają teraz wystarczająco dużo. Jest jednak błędem oceniać skłonność ludzi do udzielania pomocy w wolnym społeczeństwie na podstawie ich zachowań w systemie państwowym. Po pierwsze, państwo odbiera nam prawie połowę zarobków, siłą rzeczy więc – samemu mając mniej – wszyscy jesteśmy mniej skłonni pomagać. Mało kto jest na tyle miłosierny, by pomagać innym tak samo intensywnie niezależnie od swojej sytuacji materialnej – pomagamy zazwyczaj wtedy, gdy uznajemy, że mamy nadmiar i że mała część naszych pieniędzy jest w stanie istotnie pomóc potrzebującym. Gdybyśmy nie byli obrabowywani przez państwo z dużej części naszych zarobków z pewnością pomagalibyśmy biednym w o wiele większym stopniu niż obecnie. Co więcej, przejmując moralny obowiązek pomagania, państwo oducza ludzi moralności – odbierając im możliwość podejmowania wyboru, uniemożliwia im moralne działania, moralność jest bowiem zawsze powiązana z wyborem. Tam, gdzie nie ma wyboru, moralność nie może się rozwijać. Rozważania te znajdują potwierdzenie w historii prywatnej pomocy społecznej, a także pomocy wzajemnej, która była niezwykle rozwinięta, nim nastał czas państwowej opieki społecznej, która wyparła – krok po kroku – pomocy prywatną.)

Podsumowanie
(1) Istnieje wiele przesłanek wskazujących, że w wolnym społeczeństwie liczba osób biednych nie ze swojej woli zmniejszyłaby się.
(2) Pomocą osobom potrzebującym zajęłyby się ich rodziny i bliscy, a gdyby to nie było możliwe – prywatne instytucje charytatywne.
(3) Pomoc ze strony osób prywatnych, jak i instytucji charytatywnych działałyby o wiele efektywniej niż pomoc oferowana przez instytucje państwowe: pieniądze byłyby wydawane lepiej, trafiałyby do prawdziwie potrzebujących i wyciągałyby ich (miast wciągać w) z biedy.
(4) Nie ma powodu domniemywać, że ludzie nie chcieliby dobrowolnie pomagać biednym.
(5) Ze względu na mniejszą liczbę biednych i wielokrotnie większą wydajność prywatnej pomocy społecznej, ilość pomocy, która trafiałaby do potrzebujących byłaby prawdopodobnie znacznie większa niż w ładzie państwowym.